Kup subskrypcję
Zaloguj się

Dziś masz do spłacenia 78 tys. zł długu państwa, a będzie więcej. To może być niebezpieczne

Zadłużenie państwa w przeliczeniu na mieszkańca wynosi 33 tys. zł. Gdy przeliczyć te kwoty tylko na pracujących, wtedy suma robi się poważniejsza. Gdy agencje ratingowe obniżą nam ocenę i oprocentowanie długu wzrośnie, wtedy spłata zrobi się prawdziwym ciężarem. Ekonomiści wskazują, na jakim cienkim lodzie stąpamy.

Każdy pracujący nie dość, że ma na utrzymaniu tych niepracujących, to jeszcze spłatę długu państwa. To już 78 tys. zł, a w ciągu półtora roku przybędzie kolejne 10 tys. zł.
Każdy pracujący nie dość, że ma na utrzymaniu tych niepracujących, to jeszcze spłatę długu państwa. To już 78 tys. zł, a w ciągu półtora roku przybędzie kolejne 10 tys. zł. | Foto: Shutterstock

Według opublikowanych w ubiegłym tygodniu danych dług publiczny (general government, tj. razem z instytucjami rządowymi typu BGK i PFR) urósł do 1 262 mld zł. Tylko w jeden kwartał zwiększył się o 158 mld zł, co jest historycznym rekordem.

Na jednego Polaka przypada 32,9 tys. zł długu do spłacenia, podczas gdy jeszcze na koniec ubiegłego roku było to zaledwie 27,3 tys. zł, a pięć lat temu - 23,4 tys. zł. Ale mowa tu o wszystkich mieszkańcach Polski, z których tylko część wypracowuje PKB, płaci podatki i realnie bierze udział w spłacie długu.

78 tys. zł do spłaty, a będzie więcej

Pracowników i pracodawców w drugim kwartale było razem 16,3 mln, czyli o 151 tys. mniej niż w kwartale pierwszym, a o 210 tys. mniej rok do roku. Oznacza to, że na jednego pracującego przypadała spłata 77,55 tys. zł kredytu zaciągniętego przez państwo. To o 14 tys. zł więcej niż rok temu i o 21 tys. zł więcej w ciągu pięciu lat.

A to przecież nie jest ostatnie słowo rządu, jeśli chodzi o tempo zadłużania. Na koniec roku deficyt budżetowy ma urosnąć do 109 mld zł - wynika z nowelizacji budżetu - podczas gdy do końca czerwca wynosił zaledwie 17,1 mld zł. Jak widać rząd planuje większe wydatki niż wpływy o 92 mld zł w drugiej połowie roku. A założenia na rok 2021 nie są wcale optymistyczne.

Projekt budżetu na 2021 zakłada dziurę 82,3 mld zł. Sumując niewykorzystane jeszcze deficyty na 2020 i 2021 (91,9 mld zł i 82,3 mld zł) otrzymujemy łącznie 174,2 mld zł nowego długu.

Z planów rządu wynika, że zadłużenie urośnie do 37,4 tys. zł na głowę mieszkańca na koniec przyszłego roku, a do 88,2 tys. zł na jednego pracującego.

| Jacek Frączyk / Business Insider Polska

Jaki procent PKB jest bezpieczny?

Ciekawe, że jeśli PKB pozostanie niezmieniony, to przyjęte założenia dadzą dług liczony według metodyki z ustawy o finansach publicznych na poziomie 54,3 proc. PKB. Gdyby przekroczył 55 proc. PKB, to budżet na 2022 rok trzeba by uchwalać bez deficytu. Ale czy ten poziom jest już niebezpieczny dla gospodarki?

- Nie da się wskazać takiego poziomu długu publicznego, po przekroczeniu którego można stwierdzić: ten poziom jest już niebezpieczny - mówi Business Insiderowi Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym. - W ostatnich 30 latach państwom zdarzało się ogłaszać niewypłacalność przy bardzo różnych poziomach zadłużenia - robiły to państwa, których dług przekraczał 100 proc. PKB, ale też państwa, których dług oscylował wokół 50 proc. PKB, jak np. Ukraina i Rosja pod koniec lat 90. ubiegłego wieku. To pokazuje, że sama wysokość zadłużenia to zdecydowanie zbyt mało żeby stwierdzić, czy ten dług jest niebezpieczny - ocenia.

Pocieszeniem w tej całej sytuacji jest, że choć dług rośnie, to koszty jego obsługi w ostatnich latach spadły.

Płacimy mniej za większy dług

Między trzecim kwartałem 2012 roku a drugim 2013 roku obsługa długu publicznego kosztowała budżet państwa aż 15,5 proc. wpływów budżetowych. Innymi słowy, na spłatę długu szła co ósma złotówka z wpłacanych przez Polaków podatków.

Obecnie mimo wzrostu wartości długu jest pod względem kosztów jego spłaty dużo lepiej. W ciągu 12 miesięcy kończących się w czerwcu 2020 koszty obsługi zadłużenia pochłonęły "zaledwie" 6,5 proc. wpływów budżetowych. Po prostu płacimy dużo niższe odsetki niż jeszcze kilka lat temu.

O ile między 2012 a 2013 rokiem średnie oprocentowanie spłacanych obligacji długoterminowych wynosiło od 4 do 6 proc., to obecnie jest to około 2 proc., a na ostatnich aukcjach oprocentowanie dochodziło do nawet 1,75 proc. W ten sposób, choć dług jest wyższy i przekroczył w czerwcu kwotę 1,2 bln zł, to kosztuje nas w obsłudze mniej, niż gdy przekraczał dopiero 900 mld zł.

- W obecnych warunkach historycznie niskich stóp procentowych poziom długu publicznego w wysokości 60 proc. PKB nie grozi Polsce niewypłacalnością. Niemniej jednak, mając na względzie skalę ukrytego długu publicznego (dług względem emerytów - red.), słabnący potencjał wzrostu gospodarczego i niepewność dotyczącą kształtowania się stóp procentowych i kosztu obsługi zadłużenia w przyszłości, przekroczenie tego limitu miałoby negatywne konsekwencje dla wzrostu gospodarczego w kolejnych latach - komentuje dr Grzegorz Poniatowski, dyrektor naukowy ds. polityki fiskalnej w CASE.

Zagrożenie od agencji ratingowych

To, że płacimy obecnie niskie odsetki od zadłużenia, nie oznacza, że zawsze tak będzie. Warunki zmienić może decyzja zaledwie jednej agencji ratingowej z "wielkiej trójki": Standard & Poor's, Moody's i Fitch. To ich wskazaniami kieruje się międzynarodowy kapitał. Który może nagle żądać od nas wyższych odsetek, jeśli uzna, że nasza wiarygodność się pogorszyła.

- Dług to jedna sprawa. Agencje zwracają też uwagę, na bardzo wysoki deficyt sektora finansów publicznych w 2021 r, kiedy większość programów pomocowych już wygasła. Rząd planuje ten deficyt na poziomie 6 proc. PKB, a przecież w budżecie 2020 r. zapisano wiele "papierowych” wydatków, które będą przesunięte na 2021 r. Deficyt według metodologii unijnej oczywiście to wychwyci. Czyli deficyt może być jeszcze większy - wskazuje dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP.

- Dyrektor ds. Europy Wschodzącej Fitch Ratings Paul Gamble skomentował, że wysokość deficytu sektora finansów publicznych Polski na 2020-21 jest "dość interesująca" na tle innych państw. W języku angielskim ma to sarkastyczne, negatywne zabarwienie, choć przekazane w sposób dyplomatyczny. To też jest ostrzeżenie - opisuje ekonomista Pracodawców RP.

Sygnalizuje przy tym, że wysoki deficyt w 2021 r. będzie efektem nie tylko walki z COVID-19, ale też obietnic i programów socjalnych sprzed kryzysu. Nie miały one w jego opinii żadnego pokrycia w trwałych dochodach lub były pokrywane "papierową” ściągalnością z VAT albo dochodami jednorazowymi - argumentuje.

Co musi zrobić rząd, żeby nie zmieniły nastawienia, a nam nie wzrosły koszty finansowania zadłużenia?

"Wyrastanie z długu"? To szkodliwe słowa

- Agencje ratingowe patrzą nie tylko na skalę zadłużenia ale na jakość długu i jego stabilność. Żeby nie obniżyć ratingów, agencje muszą uwierzyć, że zadłużenie Polski w dobrych warunkach gospodarczych będzie malało, a wzmożone wydatki publiczne wpłyną korzystnie na potencjał wzrostu gospodarki - komentuje dr Poniatowski z CASE.

- Co powinien zrobić rząd? Skończyć z kreatywną księgowością - uważa dr Dudek z Pracodawców RP. - Publikować więcej i szybciej informacji o całym sektorze finansów publicznych. Ujawnić plan finansowy funduszu COVID-19. Zaprzestać negowania znaczenia reguł fiskalnych i progu długu - ocenia.

- Ta cała akcja kolejnych wywiadów i wypowiedzi o tym, że z długu się wyrasta, a limity konstytucyjne to "sztuczne bariery” jest bardzo szkodliwa z punktu widzenia edukacji ekonomicznej społeczeństwa. To wzbudza nieograniczoną roszczeniowość i szkodliwą percepcję znaczenia stabilności finansów publicznych, która jest w konstytucji istotną wartością. To jest w tym wszystkim najgorsze. Nawet jeżeli rząd wymyśli "nowe” i "lepsze” (w cudzysłowie) reguły, to jaką one będą miały wartość, jeżeli reguły jako takie w ogóle są obecnie deprecjonowane - zastanawia się główny ekonomista Pracodawców RP.

Wskazuje, że co do "wyrastania z długu", to te twierdzenia zupełnie nie biorą pod uwagę, że "w Polsce ubędzie prawie 10 milionów osób w wieku produkcyjnym". Dodatkowo "wzrost gospodarczy według prognoz KE może spowolnić poniżej 1 proc.".

- Kto więc będzie ten dług rolował, spłacał? Druga sprawa to wysoki deficyt strukturalny. On będzie powodował powstawanie nowego zadłużenia - alarmuje dr Dudek.

Nastroje uspokaja nieco wypowiedź Jakuba Sawulskiego z PIE. Wskazuje, że struktura naszego zadłużenia na razie jest bezpieczna.

- Istotne są jeszcze (oprócz wysokości zadłużenia względem PKB - red.) co najmniej dwa czynniki. Pierwszy to struktura zadłużenia. W skrócie - im więcej długu jest nominowane w walucie krajowej oraz w posiadaniu inwestorów krajowych tym lepiej. Jesteśmy wtedy mniej narażeni na ryzyko kursowe i kaprysy międzynarodowych rynków, a odsetki od długu zostają w krajowej gospodarce. W przypadku Polski około 3/4 długu jest nominowana w złotym, a 2/3 długu jest w posiadaniu inwestorów krajowych. Oba te udziały zwiększyły się w ostatnich latach, co jest pozytywną informacją - wskazuje ekonomista.

Drugim czynnikiem jest według niego relacja stopy oprocentowania obligacji do stopy wzrostu gospodarczego. - Jeśli wzrost jest wyższy niż stopa odsetek od obligacji, wówczas znacznie łatwiej jest państwu obsługiwać dług. W najbliższej dekadzie nie powinniśmy mieć z tym problemu - stopy procentowe na świecie pozostaną prawdopodobnie niskie, a wzrost gospodarczy powinien być co najmniej umiarkowany. Obawy budzi jednak perspektywa po 2030 roku - jeśli nie podejmiemy ważnych reform strukturalnych, to z powodu demografii nasz wzrost gospodarczy osłabnie, a wówczas państwu może być trudniej obsługiwać dług - dodaje Jakub Sawulski.

Niemcy płacą mniej

- Dług Niemiec jest od naszego większy, a mimo to my płacimy za dług dwa i pół razy więcej niż Niemcy - podsumowuje główny ekonomista Pracodawców RP.

- Ponadto Niemcy też mają w konstytucji regułę fiskalną, ale dotyczy ona deficytu strukturalnego. Co zrobili Niemcy? Wprowadzili konstytucyjny stan nadzwyczajny, skorzystali z "klauzuli wyjścia” ale nie wykreślili tej reguły, nazywanej „hamulcem nowego zadłużenia” z konstytucji. Wręcz konstytucja po zastosowaniu "klauzuli wyjścia” wymaga przedstawienia przez rząd planu powrotu do stabilności finansów publicznych - opisuje dr Dudek.

Uważa, że rząd powinien jak najszybciej przedstawić plan konsolidacji finansów publicznych i redukcji długu poniżej 60 proc. PKB.

- Wtedy należy ujednolicić definicję długu krajowego z europejskim, tak aby skończyć z manipulacjami. Należy uszczelnić regułę wydatkową. To da nam wiarygodność ekonomiczną potrzebną po kryzysie - ocenia.

Dług Gierka

Obecne zadłużenie kraju w obliczu kryzysu gospodarczego zawsze będzie porównywane do długu Edwarda Gierka, który do takiego kryzysu w Polsce doprowadził.

W 1980 roku zadłużenie państwa wynosiło 24,1 mld dol. Tamten dług oprocentowany był jednak dużo wyżej niż obecny - na średnio nieco ponad 10 proc., a i gospodarka była o wiele mniejsza niż teraz. Rocznie trzeba było spłacać około dwóch i pół miliarda dolarów samych odsetek, nie licząc kapitału.

A przypomnijmy, jeszcze w 1979 roku PKB Polski wynosił 77 mld dol., by w 1980 roku spaść do 57 mld dol. W ciągu jednego roku dług zagraniczny skoczył więc z 31 do 42 proc. PKB. Na same odsetki pracowało 4 proc. gospodarki.

Wymagalne płatności z tytułu obsługi zadłużenia zagranicznego na rok 1981 wynosiły 10,9 mld dol., z czego: 4,4 mld dol. to spłata kredytów, 3,1 mld dol. - spłata kredytów bankowych, 2,6 mld dol. - odsetki, a 0,8 mld dol. - sfinansowanie deficytu obrotów bieżących. Wartość całego eksportu do krajów kapitalistycznych miała wynieść 8,5 mld dol.

Tyle samo Polska teraz eksportuje średnio w ciągu dwunastu dni. I właśnie dzięki skali eksportu oraz nadwyżce nad importem jesteśmy dłużnikiem wiarygodnym dla rynków międzynarodowych. Wiadomo, że będziemy mieli płynność, a nasz kurs walutowy jest ustalany przez rynek.